wtorek, 26 września 2017

[RECENZJA PORÓWNAWCZA] "Confess" Colleen Hoover – książka czy serial?

  
  Confess Colleen Hoover to jedna z najlepszych powieści autorki, która podbiła serca czytelniczek na całym świecie. Szturmem wtargnęła na polski rynek wydawniczy w maju 2017 roku, czyli całkiem niedawno, nakładem wydawnictwa Otwartego. W tym samym czasie miała miejsce premiera serialu, nazwanego przeze mnie „siedmioodcinkowym filmem”, na podstawie powieści. Cóż, adaptacja nie zdobyła tak dużego rozgłosu, jak się wcześniej na to zapowiadało. Czy serial Jamiego Burke'a idzie w parze z książką Colleen Hoover? 

  Zapraszam na pierwsze takie porównanie na blogu. I mam nadzieję, że nie ostatnie. :)

  Owen Gentry jest zawziętym artystą niestrudzenie dążącym do osiągnięcia sukcesu. Ma za sobą bolesną przeszłość, choć bywa, że jest ona dla niego inspiracją. Cały sens jego dzieł pochodzi jednak z wyznań, które na karteczkach anonimowi ludzie wrzucają do studia.

  Auburn jest dziewczyną z równie bolesnymi doświadczeniami. Jej ukochany zmarł, gdy oboje mieli po piętnaście lat, od czego zaczyna się książka, jak i serial, a teraz potrzebuje pieniędzy na odbudowanie swojego życia. Przeznaczenie zaprowadza ją pod same drzwi studia Wyznanie, gdzie z góry dostaje pracę. Auburn nie miała zamiaru zakochiwać się w Owenie. Lecz gdy już się tak stało, dowiaduje się, że malarz ukrywał przed nią coś, co może na zawsze odebrać jej to, co było dla niej najważniejsze.
  
  I, jak możemy wyczytać na początku książki, wszystkie wyznania wymienione w fabule są prawdziwe. Żeby tego było mało, w połowie każdego egzemplarza czytelnicy otrzymali mały smaczek w postaci zdjęć obrazów Owena. Co lepiej, wszystkie odzwierciedlili w serialu.

♡♡♡
  
  Adaptacje dzielę na dwa gatunki: te uogólnione, które skupiają się na dotrzymaniu wierności względem książki (faktycznie tak jest), lecz zapominają o szczegółach, uzupełniając film/serial własnymi pomysłami, oraz na te trzymające się szczegółów i całkowicie pomijające ogół oraz fundament, na jakim dana historia została zbudowana (w skrócie: nie trzymająca się pierwowzoru, chyba że przy detalach). Osobiście jestem zwolenniczką grupy pierwszej. A dlaczego o tym mówię? Ponieważ Confess plasuje się do adaptacji uogólnionych, co znacznie przypominało wydarzenia z książki, w dodatku mogę przyznać, iż podobało mi się to.

  Jest jednak jakieś „ale”. Dla książkoholika żaden film czy serial na podstawie książki nigdy nie będzie idealnym jej odzwierciedleniem. Przynajmniej ja takiego nie znalazłam. Confess również nie zaliczyłabym do tego grona, aczkolwiek muszę przyznać, że jako adaptacja w porównaniu z innymi wypadła dobrze. Jej twórcy z dokładnością przenieśli fabułę powieści na ekran, a akcja przez te siedem odcinków szła sprawnie. Oczywiście, czułam niedosyt. Zbyt mało szczegółów, mnóstwo różnic w detalach, a niektóre mogłabym rzec, były niedopracowane, niedociągnięte do końca. Serial sam w sobie uważam za dość przeciętny i tak naprawdę nie wyróżniał się niczym wyjątkowym. Co innego książka, która raczej podobnych sobie nie ma.

  Pokochałam tę historię już na samym początku. Jak między stronami uznałam jej wstęp za wzruszający, tak na adaptacji poleciały łzy. Potem coraz bardziej zaczęłam się wdrążać i utożsamiać się z bohaterami. Owena od początku miałam za przystojnego, bystrego chłopaka z bagażem doświadczeń, z których nie jeden raz wyniósł porządną lekcję. Odgrywający jego postać Ryan Cooper bardzo przypadł mi do gustu. Wpasował się w Owena tak, że za każdym razem, widząc go na ekranie, uśmiech sam kwitł mi na ustach. Choć trochę, tak troszeczkę, z wyglądu przypominał mi Jamiego Dornana, to nie miało to wpływu na fabułę, a aktor, tak jak już mówiłam, poradził sobie z wyzwaniem bardzo dobrze.

  Co innego mogę powiedzieć o Auburn, która wkurzała mnie niemiłosiernie swoją nieporadnością życiową. Okej, rozumiem, znalazła się w dość trudnej sytuacji, ale żeby być jak piesek na smyczy swojej niedoszłej teściowej i brata swojego zmarłego ukochanego? Żeby dać się szantażować, manipulować i pomiatać? Za każdym razem dawała im z tego satysfakcję, pozwalając się tak traktować. W pewnym momencie miałam wrażenie, że bohaterka znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Po drodze jednak za każdym razem skręcała na złe ścieżki, więc już wcześniej wiedziałam, że dobrze nie może się to skończyć. Czasami chciałam potrząsnąć Auburn porządnie i krzyknąć jej prosto w twarz: „co ty wyprawiasz?! Ogarnij się, dziewczyno!”. Katie Leclerc, podobnie jak Ryan, została doskonale dopasowana do roli. Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona, jednak po pierwszym odcinku szybko doszłam do wniosku, że niepotrzebnie.

  Bardzo mi się podobało wiarygodne odzwierciedlenie wstępu z książki oraz zakończenia. To były bardzo kluczowe sceny. Bałam się więc, że twórcy mogliby je w jakiś sposób zniekształcić, jednak ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, pokazali to kropka w kropkę, czyli tak, jak być powinno. Przez to fabuła nie straciła na swej wyjątkowości i uroku.


  Podsumowując, Confess jest cudowną historią, która bez większych strat została przeniesiona na małe ekrany w postaci przeciętnego, krótkiego serialu. Adaptacja była dla mnie smaczną wisienką na torcie po zakończeniu czytania książki Colleen Hoover.
  Jeśli czegoś nie uwzględniłam lub macie do mnie pytania, piszcie w komentarzach. Z przyjemnością odpowiem na wszystko.

  Czy plakaty promujące serial nie są cudowne? ^^

  Tyle ode mnie.
  
  alexaandra_claire

1 komentarz: